Cukrownia "Wielun" 13 stycznia 2017 r.

Zastanawialiście się, nad obietnicami składanymi przez osoby wszelkiej maści i pozycji w strukturze władzy? Czego oni nie są w stanie obiecać, szczególnie przed wyborami?

Są w stanie obiecać wszystko, byle tylko dostać się na urząd. Przecież obietnice nic nie kosztują, a na ewentualną realizację tych obietnic składamy się w końcu my sami, przecież tzw. władza nie daje nam nic z własnej prywatnej kieszeni.

Każdy z "wybrańców" składa przyrzeczenie, że dotrzyma danego słowa, wplątując w to jeszcze Boga, zgodnie z ostatnio obowiązującym trendem.

Zastanawiacie się, dlaczego akurat dziś o tym piszę? Trochę dlatego, że przed oczami mam scenki ze ślubowania nowego/starego premiera i jego nowej/starej ekipy, tak ochoczo podpierającej się zarówno łamaną przez nich konstytucją, jak i imieniem Boga, nie bacząc na drugie przykazanie Dekalogu.

Jednak prawdziwym impulsem był wpis internaty o pseudonimie "tera" pod jednym z artykułów w "Onecie", który właśnie problem braku odpowiedzialności za dane słowo świetnie podsumował. Napisał tak:

Jako Polak, potomek tych, którzy wiele razy przelewali krew za Ojczyznę, za Polskę, ŻĄDAM, aby w Polsce każdy prezydent, poseł, senator, minister, radny, wójt, burmistrz, marszałek, wojewoda, obejmując swój urząd w swojej przysiędze wypowiadał słowa: "a jeśli nie dotrzymam słowa wypowiedzianego w tym ślubowaniu, jeśli nie dotrzymam swych obietnic wyborczych, niech będę przeklęty przez wszystkich, niech zostanę pozbawiony czci, honoru, majątku i jako człowiek pohańbiony niech zostanę wygnany z kraju bez prawa powrotu na zawsze, tak mi dopomóż, kto tylko może i mój rozum"

A wybory coraz bliżej, znów zacznie się festiwal obietnic!!!